niedziela, 15 czerwca 2014

Thjorsa

Niestety wczorajsze prognozy właścicielki naszego guesthaousu sprawdziły się. Gdy tylko otworzyliśmy oczy, a tu leje. Jemy śniadanie, a tu leje. Leje na tyle, że trudno zapakować się do samochodu. Ale stare islandzkie powiedzenie mówi: „Jeśli nie podoba ci się pogoda, poczekaj 5 minut”. No to poczekaliśmy. Wprawdzie nie pięć, ale kilkanaście minut, ale przestało lać. Tym niemniej pogoda nas dziś nie rozpieszczała, bowiem co jakiś czas była mżawka, a nawet podczas jazdy krótkotrwała burza „aerozolowa”. Kilka kilometrów za Reykhold znajduje się miejscowość Skalholt. Jest to ważna dla Islandczyków miejscowość, a wręcz miejsce święte, bowiem tu znajduje się odwieczna stolica biskupia Islandii. Coś w rodzaju naszego Gniezna. Obecnie główny biskup rezyduje w Reykjaviku, a tu jest vice-biskup. Mówimy oczywiście o religii luterańskiej. Biskupstwo to kompleks budynków położonych na obrzeżach w skład których wchodzi kościół katedralny, dom pastora, szkoła i inne zabudowania o charakterze gospodarczym. Sam kościół, jak to w stylu luterańskim – surowy, ale czysto utrzymany, z ławkami pokrytymi poduszkami (aby było ciepło). Uwagę zwraca piękny fresk na ołtarzu przedstawiający Chrystusa. Obok kościoła znajdują stary dom islandzki z dachem pokrytym darnią oraz się tereny wykopaliskowe, w których odnaleziono podwaliny starszych budynków kościelnych, wśród których wydobyto przedmioty eksponowane obecnie w przykościelnym muzeum. W muzeum dowiedzieliśmy się, że biskupstwo w tym miejscu datuje się od co najmniej 1000 roku. Istnieje wykaz biskupów. Na ekspozycji pokazano również dzisiejsze funkcjonowanie wspólnoty. Jako, że dziś niedziela, był tez czas na chwilę modlitwy. Wychodząc z kompleksu uwagę zwraca przepiękna panorama na rzekę Hvita i przeciwległe wzgórze.










 Z doliny rzeki Hvita przedostaliśmy się do sąsiedniej doliny rzeki Thjorsa (w języku islandzkim zaczynająca się na literą rodzimą o wymowie angielskiego „th”). Thiorsa to najdłuższa rzeka Islandii. Jej przebieg to ok. 250 km. Zaczyna się w highlandzie i zasilana jest głównie wodami z największego lodowca Islandii Vatnajokull. Tuż przed opuszczeniem highlandu dzięki spiętrzeniom wody rzeka wykorzystywana jest dla potrzeb energetyki. Większość energii elektrycznej w Islandii produkowana jest tutaj. Nie dziwi więc taniość energii elektrycznej w Islandii (co widoczne jest przez permamentne świecenie świateł przed domami, nawet w lecie, gdy przez całą dobę jest jasno). O skali produkcji energii elektrycznej mogliśmy się przekonać, obserwując dużą ilość linii przesyłowych wzdłuż przebiegu doliny. W dolnej części rzeka tworzy rozlewiska, 



co stwarza warunki dla rolnictwa, głównie jednak pastwiska, na których dominują konie, potem owce, a najmniej widzieliśmy krów. Niestety wszystko to przebijają... muchy. Taka ich ilość jaka nas napastowała na postojach chyba zdarzyła się nam po raz pierwszy w życiu. Wprawdzie nie gryzły, ale było to nieprzyjemne. Podczas dalszej jazdy nauczyliśmy się, że jest rada na to. Obznajomieni w temacie tubylcy chodzą w czymś w rodzaju siatek na głowie (coś a la pszczelarze). 


Jechaliśmy w górę rzeki. Droga przez dolinę wiła się, a my podziwialiśmy rozlewiska rzeki z bujną, kwitnąca roślinnością na brzegach 

oraz okoliczne powulkaniczne wzgórza. Niestety z powodu pełnego zachmurzenia nie mogliśmy zobaczyć z bliska wulkanu Hekla. W Thjotveldisbaer zwiedziliśmy zrekonstruowaną chatę sprzed tysiąca lat, kiedy to erupcja wulkanu Hekla przykryła popiołem wulkanicznym siedliska ludzkie. Chata taka, oczywiście pokryta darnią, w swym wnętrzu dzieliła się na kilka części: część do spania, tzw. część pobytu dziennego, mleczarnia i... toaleta. W tej ostatniej potrzebę załatwiało się stojąc na wyższej części, tka by ekskrementy spadały do niższej skąd je wypłukiwano. Ciekawe było to, że pomieszczenie to było dość obszerne. Dowiedzieliśmy się, że w chacie zamieszkiwało około 15 osób, stąd aby umożliwić wszystkim jednoczasowo załatwienia potrzeby (może robili to zbiorowo?), stąd taka konstrukcja. Obok chaty szumiał kilkunastometrowy wodospad. 





Pojechaliśmy jeszcze do podobnej rekonstrukcji w Stong, oddalonej zaledwie o ok. 7 km. Ale jako że droga była szutrowa i wyboista, zabrało nam to trochę czasu. Nagrodą za to były cudowne widoki i dzikość przyrody, ani żywego ducha. 





Zrekonstruowaną chatę odnaleźliśmy na końcu drogi w odległości ok. 150 m. przechodząc przez rzekę po mostku. Koniec drogi nie oznaczał wprawdzie dokładnie jej końca, bo biegła ona dalej, ale po drugiej stronie rzeki, a to niestety nie dla nas. 


Chatę zwiedzało się samoobsługowo. Trzeba było sobie ją otworzyć, a potem zamknąć i wpisać się do księgi pamiątkowej. Układ chaty był podobny do uprzednio odwiedzonej.





Powróciwszy na asfaltowy szlak pojechaliśmy jeszcze w górę doliny i przy hydroelektrowni dzięki obecnemu tam mostowi przedostaliśmy się na drugi brzeg, by kontynuować drogę powrotną. Przez 20 km jechało się jednak po szutrze, 


a samochód zostawiał za sobą chmurę pyłu. Zatrzymaliśmy się w miejscu, gdzie odbija droga w kierunku Landmannalaugar, naszego niedoszłego wcześniej planowanego celu. Mogliśmy naocznie przekonać się, że to co było podawane w internecie o zamknięciu tej drogi było faktem, o czym oznajmiały znaki i przeciągnięta w poprzek linka. Zresztą patrząc w dal w przebieg drogi, nawet rowerem trudno byłoby po niej jechać. 


A zatem podążaliśmy w dół doliny Thjorsa,


 by w końcu po asfalcie dotrzeć do miejscowości Hella, gdzie spożyliśmy nasza lunch (znów pyszna ryba, tym razem z sosem z krewetkami) oraz dokonaliśmy niezbędnej aprowizacji w przydrożnym sklepie. Tu m.in. nabyliśmy kiełbasę podlaską (tak!) made in Reykjavik (tytuł produktu oryginalny jak napisano, a pod spodem: „Polskar pylsur” i opis składu i sposobu przyrządzania po polsku i po islandzku). A więc nie tylko Prince-Polo!


Komentarze (0):

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna