wtorek, 10 czerwca 2014

Thingvellir

W kierunku Reykijaviku jedzie się z lotniska częściowo drogą dwupasmową. Droga miernej jakości, chwilowo z koleinami, w których zbiera się deszczowa woda. Coś jak w Polsce. Może to efekt obecności tutaj Polaków? Jedyne co ubarwia ten otaczający" księżycowy" krajobraz, to pola błękitnych łubinów.

 A propos polskich akcentów. Zatrzymaliśmy się pod Reykjavikiem, by na stacji benzynowej przekąsić co nie co. I co zobaczyliśmy? Reklama nie kłamie. Na centralnym miejscu na stoisku - oryginalne polskie Prince Polo, i to z polskimi napisami. Islandczycy ponoć przepadają za nim.


Minęliśmy obrzeża Reykjaviku (nowoczesne osiedla) i skierowaliśmy się w kierunku Thingvellir (w oryginalnej pisowni Th jest reprezentowane przez oryginalną literę istniejącą tylko w języku islandzkim). Pojawiły się góry z zalegającym w żlebach śniegiem. Na jednym z postojów (na szczęście przestało padać) podziwialiśmy "las" usypanych kamiennych kopczyków (znaczenie rytualne?).
















Wokół fruwało skrzeczące ptactwo. Przed nami roztaczał się widok na jezioro Thingvellavatn, na którego przeciwległym brzegu "dymiły" gejzery.


Wreszcie dotarliśmy do Thingvellir położonego w urokliwej dolinie przy rozlewiskach wspomnianego jeziora.

Jest to osobliwe miejsce z dwóch powodów. Tutaj w 930 roku zebrał się po raz pierwszy na świecie islandzki parlament. Po drugie w Thingvellir przebiega szczelina tektoniczna oddzielająca płytę tektoniczną euroazjatycką od amerykańskiej. Stojąc po środku tej szczeliny ma się po jednej stronie Europę, po drugiej Amerykę. Można te "kontynenty" niemal dotknąć rękami.




Tu też podziwialiśmy urokliwy wodospad, przy którym ongiś wykonywano wyroki władzy sądowniczej.

Uroku dodawało również bujne ukwiecenie okolicy oraz obecność dzikich kaczek.
Jako, że była wczesnoporanna pora w Thingvellir, poza nami, nie było żywego ducha.

Komentarze (0):

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna