Thingvellir
W kierunku Reykijaviku jedzie się z lotniska częściowo drogą dwupasmową. Droga miernej jakości, chwilowo z koleinami, w których zbiera się deszczowa woda. Coś jak w Polsce. Może to efekt obecności tutaj Polaków? Jedyne co ubarwia ten otaczający" księżycowy" krajobraz, to pola błękitnych łubinów.
Minęliśmy obrzeża Reykjaviku (nowoczesne osiedla) i skierowaliśmy się w kierunku Thingvellir (w oryginalnej pisowni Th jest reprezentowane przez oryginalną literę istniejącą tylko w języku islandzkim). Pojawiły się góry z zalegającym w żlebach śniegiem. Na jednym z postojów (na szczęście przestało padać) podziwialiśmy "las" usypanych kamiennych kopczyków (znaczenie rytualne?).
Wokół fruwało skrzeczące ptactwo. Przed nami roztaczał się widok na jezioro Thingvellavatn, na którego przeciwległym brzegu "dymiły" gejzery.
Wreszcie dotarliśmy do Thingvellir położonego w urokliwej dolinie przy rozlewiskach wspomnianego jeziora.
Tu też podziwialiśmy urokliwy wodospad, przy którym ongiś wykonywano wyroki władzy sądowniczej.
Uroku dodawało również bujne ukwiecenie okolicy oraz obecność dzikich kaczek.
Jako, że była wczesnoporanna pora w Thingvellir, poza nami, nie było żywego ducha.
Komentarze (0):
Prześlij komentarz
Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]
<< Strona główna